Powszechnie wiadomo, że rozwój technologiczny coraz bardziej przyspiesza. Dawniej te same zawody były przekazywane z pokolenia na pokolenie, podczas gdy dziś, rozpoczynając naukę, nie jesteśmy nawet w stanie przewidzieć, jakie profesje pojawią się, zanim ją ukończymy. Oprócz spojrzenia na złożone procesy społeczne i konieczność ciągłej adaptacji do nowych realiów – warto przyjrzeć się również skali mikro, obejmującej konkretne produkty, długość ich funkcjonowania w naszej świadomości i towarzyszącą im nostalgię.
Mam kilka powodów, dla których jako punkt odniesienia wybrałem lata 80. i 90. ubiegłego wieku. Po pierwsze, to okres, w którym dorastałem i mam wiele wspomnień dotyczących technologii. Po drugie właśnie wtedy po raz pierwszy zaczęły się popularyzować gadżety elektroniczne, takie jak pierwsze przenośne odtwarzacze kasetowe, pierwsze konsole do gier i pierwsze aparaty cyfrowe. Wiele z tych gadżetów wzbudza szczególną nostalgię.
Od tego czasu cykl życia elektroniki i emocje jakie się z nią wiążą znacznie się zmieniły w porównaniu do tego co było 30 lat temu. Zastanówmy się jak to wpłynęło na same produkty i naszą relację z nimi.
Walkman wyprodukowany przez Sony w 1979 roku był w szczycie popularności od początku lat 80 do połowy lat 90, czyli przez około 15 – 16 lat. Przez te kilkanaście lat najbardziej zaawansowane modele zyskały takie funkcje jak automatyczna zmiana strony oraz przewijanie do kolejnego utworu, ale kluczem wciąż było słuchanie muzyki z kaset.
Discman funkcjonował krócej, od połowy lat 90 do połowy 2000, a więc 10 może 12 lat. Po nim przyszedł czas na odtwarzacze MP3, które były w użyciu przez 7 – 8 lat. Następnie pojawiły się smartfony i pojęcie dedykowanego odtwarzacza muzycznego niemal przestało funkcjonować. To co kiedyś sprawiało szczególną radość zostało degradowane do jednej z wielu funkcji telefonu. Jeśli kogoś ominął okres odtwarzaczy kasetowych, rolę jaką odgrywał Walkman można zobaczyć choćby w filmie biograficznym o grupie Paktofonika – Jesteś Bogiem.
GameBoy funkcjonował przez około 12 lat, GameBoy Advance przez około 7 lat. Pierwsze trzy generacje konsoli PlayStation przez ponad 10 lat każda, podczas gdy PlayStation 4 już tylko 7 lat. Co prawda pierwszy Xbox był około 8 lat w użyciu, to już Xbox 360 aż 11 lat i w kolejnych generacjach żywotność znowu zaczęła się skracać.
Sądzę, że w przypadku konsol mobilnych również można zaryzykować stwierdzenie, że znaczną część rynku przejęły smartfony, pomimo tego, że wciąż na rynku jest Nintendo Switch to granie na smartfonach jest dużo popularniejsze. Nie ma jednak wśród telefonów jednego kultowego modelu. Co roku wychodzi nowa generacja.
Podobna sytuacja dotyczy aparatów fotograficznych. Kto miał analogowy aparat i umiał go obsłużyć, mógł go użytkować przez dekady i żaden nowy model nie był kluczowy na tyle, aby wymusić zakup. W świecie aparatów cyfrowych nowy model pojawia się co dwa, najdalej co 4 lata i wprowadza dość istotne zmiany w działaniu autofocusa, dostępnych trybach wideo itp.
Na koniec zostawiłem monitory. Kiedyś monitor można było kupić na 10 lat i nie czuć się pozostawionym w tyle. Tak było z monitorami CRT i później TN/IPS/VA. Rozdzielczość i przekątna rosły bardzo powoli, odświeżanie nie zmieniało się wcale. Teraz w ciągu paru lat przebyliśmy drogę od 60 Hz do 540 Hz, od 19 cali do 32, a nawet 49 cali, od Full HD do 4K+. Nowe generacje paneli OLED wychodzą częściej niż raz w roku. Szybciej pojawiają się nowe problemy, jak zbyt głośne wiatraki chłodzące monitor (tak, okazuje się to problemem niektórych OLEDów), ale też szybciej są rozwiązywane w kolejnej generacji.
Zwieńczeniem (chwilowym) tej karuzeli postępu najpierw były wchodzące co roku nowe smartfony, a teraz wychodzące jeszcze częściej nowe modele AI. Smartfonu nie musimy zmieniać z każdą nową generacją, ale AI zmienia się cały czas i nowe modele wpływają na nasze życie i pracę, czy tego chcemy, czy nie.
Zysk z szybkiego postępu jest intuicyjny. Gdyby smartfony rozwijały się jak pierwsze konsole, to wciąż bylibyśmy w epoce Androida 2.3.4 Gingerbread, 1 GB RAM, baterii 1650 mAh z 5W ładowaniem, WiFi n i pojedynczego aparatu robiącego bardzo podstawowe zdjęcia. To dane flagowca z 2011 roku, Samsunga S II. Nawet jeżeli dzisiejsze modele nie różnią się od tych sprzed roku aż tak bardzo, postęp w rozwoju smartfonów jest olbrzymi. Zastąpiły więcej urządzeń niż jakkolwiek elektronika przed nimi. Mamy więcej możliwości, które mieszczą się w naszej kieszeni.
A jednak nie wszystkie emocje i zalety dawnych rozwiązań udaje się pogodzić z tym szybkim postępem:
Z jednej strony dzięki tak szybkiemu postępowi jestem świadkiem większej liczby przełomowych nowości, które mogę poznawać i testować. Nawet w okresie mojego zainteresowania technologią postęp przyspieszył.
Z drugiej strony po części brakuje mi tych emocji, które towarzyszyły elektronice w latach 90. Kiedy nowy gadżet powstawał długo i starczał na długo, a emocje były większe niż obecnie, gdy co chwilę pojawia się coś nowego.
Z trzeciej strony cieszę się, że mogłem doświadczyć obu okresów w rozwoju technologii – zarówno pierwszych komputerów osobistych z MS-DOS i monitorem monochromatycznym, jak i kosmicznej miniaturyzacji współczesnych smartfonów. Zamiast pogrążać się w samej nostalgii wykorzystuje to co daje mi technologia. Chociaż zdjęcia zaczynałem robić analogową Prakticą z obiektywami M42, dziś zdjęcia ze smartfonu są dla mnie równie wartościowe. Ostatecznie liczy się kadr, zamrożona chwila, wspomnienie, a nie to jakim urządzeniem zostało zrobione zdjęcie. Chociaż fotografowanie telefonem nie jest równie angażujące jak w przypadku analogowego aparatu, nie da się ukryć, że liczba wspomnień zatrzymanych na zdjęciach urosła wykładniczo od pojawienia się fotografii cyfrowej, a następnie aparatów w telefonach. Mogę też łatwiej przeszukać setki tysięcy w swoim archiwum zdjęć. Te możliwości dają mi dużo radości.
Jednocześnie prawie każdy z nas ma pewne obawy, gdzie zaprowadzi nas AI i możliwość generowania dowolnych treści na zawołanie. Media społecznościowe odcisnęły większe i bardziej negatywne piętno niż mogliśmy przewidzieć na początku. Pewna doza zdrowego sceptycyzmu jest jak najbardziej wskazana.